"Czułam się skazana na szalone myśli i narażona na świadomość, że są szalone. Jak to możliwe, żebym ja była zdrowa, a mój mózg szalony?"
Terry Spencer Hesser
Czuła strach. Nieważne, czy akurat jadła
śniadanie, czy kładła się spać. Cały czas nawiedzały ją niepokojące obrazy,
myśli i uczucia. Nie panowała nad tym. One po prostu były – siedziały
zagnieżdżone w jej głowie – i co trochę podrzucały jej niepokojące wizje. Nad
nimi nie dało się zapanować, jedynie uciszyć. Tylko na chwilę, jakiś czas,
marne parę tygodni. Po tej krótkiej chwili odpoczynku wracały, silniejsze i
bardziej wrogie. Lubiła nazywać je demonami. Tak, to określenie najbardziej jej
pasowało. Nie raz w nocy nie mogła spać, wyobrażała sobie jak wyglądają i czuła
obrzydzenie, do siebie samej. Miała wrażenie, że jest brudna, oblepiona
niewidzialną mazią, którą zmyć mógł tylko jej prywatny rytuał. Wstawała w
środku nocy i ściągała z siebie białą koszulę nocną. Bosa i zupełnie naga
wychodziła ze swojej sypialni, po drodze nie zatrzymując się ani razu. A demony
szeptały, podsyłały jej nowe wyobrażenia.
Wchodząc pod prysznic płakała. Była
wykończona i miała dość. Nie chciała tego robić, ale strach przed niewykonaniem
zadania ją paraliżował. Czując na sobie strumienie gorącej wody, zagorzale
nacierała swoją skórę dezynfekującym płynem. Robiła to bo musiała, one ją
zmuszały. Obserwowała jak skóra na jej ciele robi się coraz bardziej czerwona,
ale nie mogła skończyć. Nacierała i szorowała, by następnie zmyć z siebie płyn.
Powtarzała jeden ze swoich rytuałów czternaście razy. Ta liczba ją uspakajała -
była parzysta.
Owijając się puchowym ręcznikiem czuła,
jak skóra na całym ciele piecze ją niemiłosiernie, pomimo tego była
spokojniejsza. Demony cichły, na chwilę, ale jednak. Spojrzała w stojące
naprzeciw niej lustro i delikatnie przetarła zaparowane szkiełko dłonią, przed
sobą nie widziała kobiety szczęśliwej. Zielonymi oczami obserwowała swoją
niezdrowo białą twarz i zapadnięte policzki. Sine cienie pod zaczerwienionymi
oczami bardzo dobrze zdradzały jej poziom niewyspania. Dotknęła rozgrzanym
czołem chłodniejszej powierzchni lustra i zamknęła oczy. Przegrała.
Wracając z powrotem do sypialni, ze
zmęczenia potykała się o własne nogi. Kiedy tylko dotarła do celu, wkładała
nową koszulę i, kładąc się na miękkim łóżku, jeszcze długo odmawiała pacierze,
na wypadek nagłej śmierci podczas snu lub zwyczajnie po to by zasnąć.
Czasami obracała się na lewy bok, jeszcze chwilę przed zaśnięciem, i
obserwowała jego pogrążoną we śnie twarz. Nie odważyła się go dotknąć z obawy,
że może zniknąć, bała się o niego, tak strasznie się bała.
***
Tego dnia czuła się wyjątkowo niespokojna.
Nie żeby co dzień towarzyszyło jej cudowne poczucie bezpieczeństwa, jednak tym
razem było to coś innego.
Odkąd tylko wstała odprawiała swoje
rytuały. Zamknięta w czterech ścianach domu, mogła odprawiać je do woli. Nie
musiała obawiać się tego, że ktoś obcy usłyszy, jak czekając w kolejce po
świeże bułki, mruczy sama do siebie pod nosem różne hasła, bądź modlitwy.
Rzadko kiedy opuszczała swoje mieszkanie. Jeszcze wtedy gdy mieszkała razem z
rodzicami, była do tego zmuszana. Przechadzając się w tłumie ludzi miała
wrażenie, że każdy słyszy jak szepcze i liczy samochody. Wstydziła się tego, bo
wiedziała co o niej myślą. Wariatka.
Siedząc nad talerzem z obiadem denerwowało
ją to, że ryż leży sobie spokojnie, a na nim kawałki kurczaka w sosie. Robiło
jej się z tego powodu niedobrze, nie mogła tego tak zostawić.
– Źle... – mruknęła, wyciągając z ryżu
kawałki mięsa i układając je w centymetrowym odstępie od kupki białych
ziarenek. Nie mogła dopuścić do tego, by pobrudzić sosem obręb talerza, jeśli
tak się stało, natychmiast wycierała chusteczką zrobione plamki. To zajęcie
zabierało sporo czasu i zawsze kiedy kończyła jedzenie było zimne.
Konsumując posiłek jej szaleńcze myśli
znów wracały. Przed oczami miała głodujące dzieci z ubogich krajów. Za każdym
razem, gdy tylko miała wsadzić jedzenie do ust, widziała ich chuderlawe ciałka.
Zaczynała się zamartwiać, zastanawiać, a im więcej nad tym główkowała tym
bardziej winna się czuła. Nie współczuła im. Jej odczucia były bardziej
samolubne.
Nie chciała zostać obarczona winą za ich
głodowanie. Z tego powodu się modliła. Mówiąc po raz dziesiąty Ojcze nasz, prosiła o to, by wybaczono
jej wszystkie grzechy. Nie chciała mieć tych dzieci na sumieniu, pragnęła
przestać o tym myśleć.
***
Chwyciła za słuchawkę od telefonu i
wykręcając numer liczyła w zdenerwowaniu krótkie sygnały oczekiwania.
– Sakura? Coś się stało?
Jego głos był taki jak zawsze: spokojny z
nutką arogancji. Odetchnęła z ulgą wiedząc, że jednak jest bezpieczny, że nic
mu nie grozi.
– Za ile będziesz? – mruknęła, przełykając
gorące łzy.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszała
zgrzyt zębów, a po chwili głęboki wdech. Wiedziała, że jej telefon go
zdenerwował, ale nic nie mogła poradzić na to, że się zwyczajnie bała. Chciała,
żeby tu był, zajął się nią i o nic nie pytał. Potrzebowała go.
– Wiesz, że nie mogę wychodzić z pracy za
każdym razem, kiedy dzwonisz. Wytrzymaj jeszcze chwilkę, za dwie godziny
będę z powrotem. Dasz sobie radę?
Zamilkła. Czy da sobie radę? Jeśli
wciągnie się w wir swoich rytuałów na pewno wytrzyma jeszcze dwie godziny.
Zaczerpnęła głośno powietrza i z całej siły powstrzymała napływające do oczów
łzy. Chciała być dzielna. Dla niego.
– Dam. – Uśmiechnęła się lekko. – Ale
wracaj szybko.
– W porządku. Widzimy się w domu.
– Sasuke?
– Tak?
– Kocham cię.
***
Przesiadując całymi dniami w domu
nadmierni sprzątała. Dbała o to, by wszystkie zdjęcia leżały w odpowiedniej
kolejności – od tego zrobionego najdawniej aż do dzisiejszych. Odkurzała po
pięć razy ten sam dywan i ścierała z szafek nieistniejący kurz.
Po wyczerpujących zajęciach
pielęgnacyjnych mieszkania, znów brała swój rytualny prysznic. Takie życie ją
męczyło, nie raz zastanawiała się, jak to jest być normalną, zdrową,
bezpieczną. Ale walka o swoją normalność była zbyt trudna i nie zawsze
skuteczna.
– Sakura…? To ja mama, ostatnio nie mogę
się z tobą skontaktować... Mogłabyś, oddzwonić?
Siedząc na brązowym fotelu, odsłuchiwała
wiadomości nagrane na automatyczną sekretarkę. Trochę ich było, w końcu nie
odzywała się do nikogo z bliskich prawie przez miesiąc.
– Sakura? Tu doktor Tsunade. Słyszałam od
twoich rodziców, że przestałaś się z nimi kontaktować, podejrzewamy nawrót
choroby... Chciałabym cię prosić, abyś wróciła do terapii. Oddzwoń.
Słysząc surowy głos kobiety, niespokojnie
poruszyła się na siedzeniu. Jak chyba każdy z pacjentów, nie lubiła swojej
terapeutki. Była wymagająca, uparta i bezwzględna. Może jako lekarz - jeśli
licząc rezultaty terapii - była wspaniała, lecz prywatnie Sakura uważała ją za
straszną. Zawsze zmuszała ją do wykonywania czynności, które ją przerażały.
Wystawiała cierpliwość demonów na długą próbę. Kazała wykonywać
czynności, których wykonanie było niemożliwe. Najgorsze zdecydowanie były
początki...
Stojąc przed kubłem pełnym śmieci, nie
wiedziała jak ma się zachować. Co chwile zerkała na siedzącą za biurkiem
Tsunade, próbując zgadnąć, co jej chodzi po głowie, czego od niej
oczekuję?
- Wsadź tam ręce.
Zszokowana, spojrzała wpierw na
wypełniony po brzegi kubeł odpadów, następnie na blondynkę.
- Po co?
- To część terapii - wytłumaczyła
spokojnie, nie robiąc sobie nic z zszokowanej miny podopiecznej.
- To obrzydliwe, nie zrobię tego...
- Zrobisz.
Zielonooka przełknęła zalegającą w gardle
gulę i zatkała sobie nos.
- To śmierdzi!
- Śmieci już tak mają, raczej nie pachną
kwiecistą łąką. - Tsunade wstała z krzesła i podeszła bliżej swojej pacjentki.
- Wsadzisz ręce do kubła na długość łokci następnie nie umyjesz ich przez
godzinę. Zrozumiałaś?
- Ale...
- Pytam czy zrozumiałaś?
- Tak.
Niepewnie zbliżyła się do śmietnika, po
czym stanęła jak wryta. Nie mogła się ruszyć. Usilnie zaczęła biegać wzrokiem
po ścianach jasnego pomieszczenia. Dostrzegając kafelki na ścianach, łapczywie
zaczęła je liczyć. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem,
dziewięć, dziesięć...
- Przestań liczyć! - wrzask Tsunade
natychmiast ją ocucił.
- Skąd pani wie?
Ta kobieta z minuty na minutę coraz
bardziej ją przerażała.
- Po prostu wiem. Lata pracy. - machnęła
niedbale dłonią i na powrót wbiła w nią wzrok pełen oczekiwania.
- Nie zrobię tego, nie dam rady! - Sakure
zaczęła ogarniać panika. Demony powoli przejmowały nad nią kontrolę, one miały
swoje wymagania! Musiała liczyć, modlić się, układać, cokolwiek!
- Wsadź tam te ręce!
- Nie dam rady!
- Chcesz się wiecznie bać?! Chcesz być
więźniem własnej psychiki?! Do tego dążysz?
- Nie - wychrypiała zapłakana.
- To wsadź te ręce!
I wsadziła. Zanurzyła je w śmieciach po
same łokcie, zanosząc się głośnym płaczem. Czuła się obrzydliwie brudna,
nieszczęśliwa, potrzebowała kąpieli i płynu dezynfekującego!
- Bardzo dobrze - pochwaliła blondynka,
klepiąc pochylającą się dziewczynę po ramieniu. - Wytrzymaj jeszcze trochę i
nie módl się! - krzyknęła słysząc, jak ta klepie pod nosem modlitwy.
Tego dnia nie dała rady, wyciągnęła dłonie
z kubła i pędem pobiegła je umyć. Następnym razem było już tylko lepiej,
terapia – z biegiem czasu – szła dobrze, natręctwa cichły. Każdy mówił o tym,
że niedługo będzie w pełni zdrowa, a demony dadzą jej święty spokój. Mylili
się.
***
Dzwonek do drzwi rozległ się głośno w
całym mieszkaniu. Sakura siedziała właśnie na dywanie, segregując w szufladach
skarpetki. Od białych, poprzez kolorowe, aż do czarnych.
Wstała z podłogi i ruszyła w miarę szybkim
krokiem w stronę drzwi. Stanęła na wprost nich nie widząc, czy aby powinna
otworzyć. Nie chciała widzieć nikogo ze swojej rodziny. Wiedziała, że jeśli
tylko znów odnowiłaby z nimi kontakty, to nakłaniali by ją na powrót do
terapii. Cieszyła się, że ma spokój, było jej to na rękę.
DRRRRRRRRRRRRRRYYYYYYYYYŃŃŃŃ!
Dzwonek znów zabrzęczał, a Sakura zatkała
sobie dłońmi uszy. Nienawidziła hałasów, one psuły jej spokój, budziły demony.
Gdy tylko w mieszkaniu na powrót zaległa cisza, odrywając uszy od dłoni,
spojrzała na wiszący na ścianie zegarek. Sasuke powinien już wrócić.
Tylko dla czego dzwonił? Przecież miał klucze...
Po chwili głośne dzwonienie przemieniło
się w natarczywe walenie w drzwi.
– Sakura! Otwórz te drzwi! – znała ten
głos, poznała go od razu.
Sasuke...
Wtedy właśnie jej wzrok spoczął na
malutkich wieszaczkach, gdzie wraz z innymi kluczami, leżał komplet Sasuke.
Zapomniał je zabrać. Wzięła głęboki wdech. Podeszła bliżej drzwi i nie czekając
ani chwili dłużej nałożyła na swoje dłonie komplet lateksowych rękawiczek i
szybki ruchem chwyciła za klamkę.
– Jesteś już....
Smutnym wzrokiem obserwowała jak ściąga z
siebie kurtkę i buty, nawet na nią nie zerknął. Mimo rozdzierającego serce
smutku, na jego widok, ogarnęło ją zafascynowanie. Sasuke był przystojnym
mężczyzną, szalenie przystojnym. Świetne ciało, które należało tylko do niej,
budziło podziw u innych kobiet. Wiedziała to, ale nauczyła się nie zwracać
uwagi, ignorować. W końcu co innego mogła zrobić? Na jego twarzy malowało się
zmęczenie. Bała się, że to z jej powodu. Nigdy nie chciała być dla niego
ciężarem, starała się, by jej choroba nie odbijała zbytnio na nim swojej
obecności, co – niestety - nie zawsze się udawało. Ale kochała go, i z każdym
dniem dochodziła do wniosku, że się od niego uzależniła. Sama obecność Sasuke napawała
ją spokojem, mogła wpatrywać się w niego godzinami i nigdy nie miała dość.
Uwielbiała, jak jego ciemne, prawie czarne oczy lustrują z zainteresowaniem
jej ciało, czuła się wtedy ważna i wyjątkowa. Tylko dla niego. Miała
ochotę przeczesać dłońmi jego włosy, ale nie wiedziała czy da radę – wolała nie
ryzykować. Podziwianie go nawet z daleka wystarczało.
– Głodna? – spytał wreszcie zwracając na
nią uwagę.
Obdarowała go miłym uśmiechem i kiwnęła
lekko głową.
***
Wstając rano, miała ochotę wrzeszczeć! W
całym domu wszystko, dosłownie WSZYSTKO, było nie tak jak powinno. Książki na
półkach leżały w złej kolejności, rama ze zdjęciem jej i Sasuke była lekko
pochylona w prawą stronę... Tak nie mogło być!
Wkurzona zabrała się za układanie, sprzątanie
i przestawianie. Nie mogła skończyć, dopóki nie poczuje wewnętrznego spokoju.
Miała wrażenie, że winę za wszystko ponosi Sasuke, gdyby nie on każda rzecz w
tym domu miałaby swoje miejsce i nikt by niczego nie przestawił. Westchnęła
głośno, po czym agresywnym ruchem zabrała leżące na ziemi skarpetki.
W tej samej chwili zamek w drzwiach został
przekręcony, a do salonu wszedł przemoczony do suchej nitki Sasuke. Jego bose
stopy pozostawiały na brązowych panelach mokre odciski stóp.
– Co ty robisz?! – wrzasnęła podbiegając
do niego. Złości aż z niej kipiała.
– Odsuń się, chce się przebrać.
Zmroziło ją od tonu jakiego użył. Nigdy
tak do niej nie mówił, dlatego natychmiastowo wykonała polecenie. Trzymając
skarpetki w dłoni obserwowała jak mężczyzna przechodzi obok niej i, ściągając z
siebie mokre ciuchy, kieruje się w stronę ich sypialni. Dalej ledwo hamując
własną złość, ruszyła w tym samym kierunku. Wiedziała, że zaraz musi iść
posprzątać te ślady.
Wchodząc do ich wspólnej sypialni, poczuła
się trochę lepiej, bezpieczniej. Tu wszystko miało swoje miejsce. Każda
poduszka leżała na swoim miejscu, pościel idealnie wygładzona zdobiła duże
łóżko, w tym pomieszczeniu zawsze panował z lekka pedantyczny porządek. Może
dlatego, gdy Sasuke rzucił swoje ubrania na środku pokoju i otworzył na
szerokość szafę grzebiąc w niej w poszukiwaniu ciuchów, tym samym robiąc w niej
bałagan, Sakura nie wytrzymała. Zamachnęła się z całej siły i cisnęła w niego
skarpetkami, które jeszcze przed chwila miała w ręku. Trafiła prosto w głowę.
Brunet gdy tylko poczuł uderzenie
wyprostował się jak struna. Obracając się spojrzał na stojącą w drzwiach
kobietę z niepohamowaną złością. Zaczynał mieć już wszystkiego dosyć; ciągłe
porządki, wydzwanianie do jego pracy, niekończące się modlitwy i liczenie
wszystkiego co popadnie. Był tylko człowiekiem, miał prawo czuć się zmęczony, zły,
rozgoryczony. Kiedyś taka nie była. Poznał ją jako wesołą kobietę, która co
dzień pokazywała mu jak bardzo go kocha. Oczywiście od początku miała jakieś
swoje chore zwyczaje, które wydawały mu się dziwne, ale dopiero teraz naprawdę
były nie do wytrzymania. Już sam nie wiedział co czuję do stojącej przed nim
kobiety. Ich stosunki w znacznym stopniu oziębły. Sakura skupiona była na
swoich urojeniach i poświęcała mu coraz mniej czasu. Chciał tak jak inni, by w
końcu wróciła do leczenia i była taka jak dawniej.
– Co to miało być? – spytał, zatrzaskują
głośno drzwiczki od szafy.
Widział jak na dźwięk jego słów skuliła
się w sobie. Ale jej oczy były takie same: pełne miłości do jego osoby.
Denerwowała go ta jej ślepa miłość, no bo co mu po niej, jeśli z tego całego
uczucia nie wynikało nic więcej niż tylko spojrzenie?
– Chciałam, byś zwrócił na mnie swoją
uwagę...
Jej zagryziona, dolna warga przykuła
jego spojrzenie. Przełknął zalegającą w gardle gulę i próbował skupić na
sobie jej rozbiegany wzrok. Wiedział, że w tej chwili wykonuję jeden ze swoich
rytuałów, najprawdopodobniej liczy.
– Spójrz na mnie.
Wiedział, że zabrzmiało to jak rozkaz, ale
był zbyt sfrustrowany, by zdobyć się na jakieś delikatności. Jeszcze gorzej się
poczuł, gdy zamiast jej spojrzenia usłyszał ciche liczenie i dźwięk wyłamywania
palców. Zdenerwowany zacisnął z całej siły dłonie w pięści i wziął kilka
głębszych wdechów. Ta kobieta czasami tak go denerwowała, że ledwo nad sobą
panował.
Założył na siebie jedną z koszulek, którą
wyciągnął przed chwilą z szafy i podszedł do niej bliżej. Był pewien, że
pochłonięta swoimi urojeniami nawet tego nie zauważyła. Dopiero, kiedy swoimi -
ciągle zmarzniętymi - dłońmi chwycił ją za ramiona, Sakura drgnęła. Mimo tej
reakcji, dalej na niego nie spojrzała, zbyt skupiona na liczeniu.
– Sakura – zabrzmiało jak ostrzeżenie. – Chciałbym,
żebyś na mnie spojrzała.
Poczuł jak się spięła, widział jak walczy
sama ze sobą by na niego zerknąć. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak
trudno jest jej się oderwać.
Przesunął delikatnie dłońmi w górę jej
ciała zatrzymując się na szyi, doskonale wyczuł jak jej oddech przyspieszył.
Mimo wszystko sam fakt, że jej ciało jeszcze reaguję na jego dotyk, go
uspokajał. Kciukami dotknął jej podbródka i lekko obrócił go w swoją stronę.
Wtedy właśnie skierowała swój wzrok na niego. Widział jak zmaga się ze łzami,
które po chwili spływały po jej bladych policzkach. Ten widok bolał go tak samo
mocno, jakby ktoś mu w tej chwili przyłożył. Ale skoro już w to zabrnął, nie ma
odwrotu.
– Nie możesz się poddawać, Sakura. Musisz
zacząć znów uczęszczać na terapie, bo inaczej nas już nie będzie, rozumiesz? –
mówił cicho, co trochę sprawdzając, czy cała jej uwaga skupia się tylko na nim.
– Mam dość życia w tym cyrku. Chce wracać do domu i widzieć w nim kobietę, w
której się zakochałem. Spójrz na siebie, jesteś wrakiem. Co dzień patrzę, jak
się sypiesz i nic nie mogę z tym zrobić. Chcę, żebyś zaczęła o siebie walczyć,
bo inaczej to wszystko nie będzie miało sensu, to będzie koniec, nasz koniec,
Sakura. Do cholery, zrozum to wreszcie, bo ja już nie wyrabiam!
– Przestań – wyszeptała cicho, próbując
powstrzymać płynące łzy. – Przestań!
Każde jego słowo bolało, ale było prawdą,
brutalną prawdą, którą w końcu musiała przyjąć. Od dawna widziała zmiany jakie
zaszły w Sasuke, ale starała się je ignorować. Widocznie zbyt pochłonęły ją
własne problemy i urojenia, by zwrócić uwagę na coś innego.
– Chce tylko abyś w końcu się za siebie
wzięła, razem przetrwamy. No już, uspokój się. – Drżącymi dłońmi przetarł
płynące łzy. Kiedy już cała złość z niego zeszła, czuł się o wiele lepiej,
nareszcie wszystko z siebie wyrzucił.
– Myślisz, że dałabym radę? – spytała po
długiej ciszy.
Uśmiechnął się do niej w ten pokrzepiający
sposób, który w nim kochała.
– Jeśli byś tego chciała... tak, dałabyś
radę.
Pociągnęła głośno nosem, obdarzając go
delikatnym uśmiechem. Tego właśnie potrzebowała, wiary w swoje możliwości,
wsparcia. Westchnęła głośno i walcząc sama z sobą przywarła ustami do jego ust.
– Dziękuję…
Autorka:
No hej maluszki!Robię małe porządki na blogach, chyba poczułam wiosnę :P
Partówka przeniesiona z "Śladami Miłości", który zostanie usunięty. Jeśli napiszę kolejną, pojawi się ona tutaj :)
Kto nie czytał, miłej lektury :*
Chyba wracam! Właśnie próbuję ożywić laptopa :)
O matko, nie wiem dlaczego ja tak późno to przeczytałam. Autentycznie mam łzy w oczach. Ja chyba poniekąd zobaczyłam jakąś część siebie w Sakurze. Ta jednopartówka jest niesamowita. Kłaniam się nisko. Cudownie napisane. Poruszyłaś ciężki temat. Przedstawiłaś go tak, że aż serce do tej pory mi łomocze po lekturze.
OdpowiedzUsuńJaki Sasuke by nie był, widać, że ją kocha. I to bardzo.
Ach nie wiem co jeszcze Ci tu napisać. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Pozdrawiam serdecznie ♥
Dziękuję bardzo :* Jeszcze się rozwijam, ale cieszę się, że komuś spodobała się partówka. Napisałam ją baaardzo dawno, ale strasznie się starałam! Chyba się opłaciło :D
UsuńRównież pozdrawiam :*
trafiłam wczoraj na twojego bloga i od razu przeczytałam wszystko za jednym podejściem i chcę więcej, natychmiast!
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że o nim nie zapomniałaś tym bardziej, że widzę stan rozdziału ósmego /60%to za dużo by odpuścić :p/ wszystko mnie zaintrygowało. pragnę poznać ten związek przyczynowo-skutkowy, który doprowadził bohaterów do takiej sytuacji.
partówka też spoko, ale to w opowiadaniu się zakochałam :)
z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział
No witam! Takie żądania od samego początku, no proszę :P
UsuńNieee, nie zapomniałam. Po prostu miałam zepsutego laptopa. Ale w tym tygodniu kupiłam nowy, no i chyba wracam! :D Zobaczymy jak Ci się będzie podobało po mojej przerwie w pisaniu. Rozdział faktycznie w większej połowie już napisany, może dam radę w tym miesiącu go skończyć :)
Pozdrawiam cieplutko :*
Heloł!
OdpowiedzUsuńJak tam, wracasz do nas? :P
Heeeej, a coś tam robię pomalutku. Mam 85% rozdziału więc jestem bliżej niż byłam do tej pory. :)
Usuńczekam!
Usuń♥♥♥
No i gdzie ten powrót, co? :(
OdpowiedzUsuń